layout by wanilijowa

sobota, 19 kwietnia 2014

siódmy | neon lights

please still my heart cause it’s freaking out

        Lloyd obudziła się z wielkim kacem, który z jej gardła zrobił jedną, wielką Saharę, a w głowie stworzył karuzelę. Najpierw ostrożnie otworzyła jedną powiekę, po czym natychmiast ją zamknęła, bo jasność panująca w pomieszczeniu była zbyt oślepiająca. Po kilku sekundach namysłu zrobiła to ponownie i tym razem nie było już tak źle. Powoli podnosiła się do pozycji siedzącej i spostrzegła, że coś było zdecydowanie nie w porządku. Kilkukrotnie rozejrzała się po pomieszczeniu i zrozumiała, że to wcale nie był jej pokój. Co więcej – to nawet nie było jej mieszkanie.
        Jej ubrania leżały złożone w kostkę na krześle obok, a sama miała na sobie długą koszulkę, należącą do któregoś z chłopaków. Wolała nie wiedzieć którego, choć to było oczywiste. Żaden inny nie mógł pochwalić się takim wzrostem. Pokręciła głową ze zrezygnowaniem. Pamiętała wszystko do momentu, w którym to postanowiła opuścić imprezę.
        Jak widać nie udało jej się dotrzeć do mieszkania. I prawdopodobnie nie udało się jej nawet opuścić apartamentowca chłopaków. Rozmasowała skroń i powoli, zważając na fakt, że czuła nieprzyjemne pulsowanie w okolicach potylicy, podniosła się z łóżka. Z cichym westchnieniem ruszyła w stronę drzwi. Tą imprezę będzie odchorowywała kolejny miesiąc. Powinna była o tym pamiętać, kiedy pozwoliła aby Malik i Tomlinson robili drinki.
        Wychodząc z pokoju, dotarła do wielkiego salonu, który prawdopodobnie był większy niż całe jej mieszkanie. Westchnęła, Simon zawsze ustawiał ich wszystkich w konkretnej kolejności. Bo przecież byli ważni i ważniejsi. Nie to, żeby miała o to do niego kiedykolwiek żal. Rozejrzała się po salonie i na kanapie dostrzegła zawiniętego w kilkanaście koców chłopaka. Z tego całego naleśnika, w który się zawinął wystawały jedynie brązowe loczki.  Postanowiła go nie budzić, chociaż wydawało jej się, że kanapa nie była najwygodniejszym miejscem, w którym ktokolwiek mógł spędzić noc.
        Uśmiechnęła się do siebie i wyruszyła na dalsze poszukiwania. Sahara w gardle dawała się we znaki. Kuchnia znajdowała się na końcu niewielkiego korytarza i było to w pełni nowoczesne pomieszczenie, bardziej przypominające to w jej własnym domu aniżeli wynajętym apartamencie. Wszystko lśniło pedantyczną wręcz czystością. Przetrząsnęła wszystkie szafki i nigdzie nie znalazła ani jednej butelki wody. Uderzyła się z otwartej dłoni w czoło, kiedy dojrzała butelkę na stole. Jęknęła cicho i doszła do wniosku, że to był fatalny pomysł.
        Kolejnym punktem było znalezienie tabletek przeciwbólowych. Koniecznie.  Tym razem miała trochę szczęścia i odnalazła je w pierwszej szufladzie. Połknęła dwie i wróciła do salonu. Styles wciąż spał, mrucząc pod nosem bliżej nieokreślone słowa, a ona była w stanie rozsypki emocjonalnej i fizycznej.
        Fizycznej, bo bolał ją dosłownie każdy mięsień, a czaszka nieprzyjemnie pulsowała. Jedyne o czym marzyła to gorąca kąpiel, a później leniwy dzień we własnym łóżku z słuchawkami w uszach.
        Jeśli chodziło o rozsypkę emocjonalną to sprawa wyglądała trochę gorzej. Oh, kogo próbowała oszukać. Sprawa wyglądała katastrofalnie. Właściwie to była rozdarta. Między tym, co dobre, a tym, co właściwe. Sama utrudniła sprawę, która sama w sobie nie nigdy nie była skomplikowana. Chciała jedynie wyjść na swoje. Nie być traktowaną przez pryzmat jego osoby. Chciała dostać możliwość wyrażania siebie. A poza tym doskonale wiedziała, czym by to się skończyło. Każdego dnia to bolało coraz bardziej, a im bliżej było do ślubu, tym bardziej zdawała się wariować.
        Kochała Craiga. Niezaprzeczalnie. Ale nigdy nie kochała i nigdy nie pokocha go w taki sposób, w jaki kochała Harry’ego. Kochała to jak się uśmiechał, to jak jego oczy idealnie odzwierciedlały jego duszę. To jak kiedyś jej pokazał, że niebo nie jest limitem, a jedynie punktem widzenia. Zakochała się w chłopaku, który sięgał wysoko. A teraz, kiedy znajdował się na szczycie świata, kochała go jeszcze mocniej.
        Przetarła oczy i próbowała rozgonić swoje myśli.
        - Cher? – mruknął Harry, spod różowego koca, którym był okryty. Zabawne, że wcześniej nie zwróciła na ten kolor szczególnej uwagi. A to był najbardziej różowy odcień różu, jaki można było znaleźć w palecie barw.
        - Cześć, śpiochu – zachichotała, umiejscawiając się na brzegu kanapy.
        - Cześć, co ty tutaj robisz? To sen, tak? Ty zaraz znikniesz, a ja się obudzę – ziewnął, zasłaniając usta. To wszystko sprawiało, że Harry Styles rozmiękczał jej serce jeszcze bardziej.
        - Wiesz… Sama chciałabym wiedzieć, co tutaj robię. Wody?
        - Kurwa, to nie sen.
        - A co, śnisz o tym, że siedzę obok ciebie, odziana jedynie w bieliznę i twoją koszulkę?
        - Nawet nie wiesz, jak często – wymamrotał pod nosem. – Poproszę wody.
        Dziewczyna podała mu butelkę i przy okazji paczkę z tabletkami. Zapewne cierpiał tak samo jak ona, a nawet bardziej. Nie pamiętała nic poza wspaniałymi drinkami Tomlinsona, którymi położył Jade i Jesy. Dziewczyny nie wiedziały, co się działo, a ona po takich dwóch drinkach, mimo całkiem mocnej głowy, widziała lekko zamglony świat. Grunt, że udało jej się utrzymać wszystko w żołądku.
        Kiedy Harry odstawił butelkę na stolik i tak leżał z przymkniętymi powiekami i próbował uspokoić oddech, do głowy Cher przyszła jedna myśl, która nigdy nie powinna się tam pojawić.
        - Ta impreza to był idiotyczny pomysł – zauważyła.
        Nagle Harry zerwał się z kanapy, jak rażony piorunem. Przy tym zaplątał się w różowy koc i wyłożył na podłodze jak długi, zahaczając ramieniem o kant stolika. Wydał z siebie przeciągły jęk, a kiedy Cher dojrzała na ramieniu krew wszystko zastygło w miejscu. Zrobiło jej się słabo, miała ochotę zwrócić cały wczoraj spożyty alkohol i zdawało się, że zemdleje.
        - Chyba trzeba to opatrzyć – szepnęła, podnosząc się z kanapy.
        Sama chwiała się na nogach, jednak pomogła Harry’emu wstać i przyciskając koc, który z jaskrawej fuksji zaczął przybierać odcień dojrzałego wina, zaprowadziła go do kuchni. Lokaty nie odezwał się ani słowem, jednak czuł przyjemne ciepło na sercu, widząc troskę Lloyd. I to, jak ramię pulsowało i cholernie mocno bolało.
        Stanął przy jednej z szafek, kiedy Cher drżącymi rękoma przeszukiwała kolejne szuflady. Zdawała się być tym bardziej przejęta, aniżeli on sam, jednak postanowił się nie odzywać, bo by się zdenerwowała jeszcze bardziej.
        Znalazła wodę utlenioną, gazę, kawałek bandaża i jakieś plastry. Styles nie był świadomy posiadania takich skarbów w mieszkaniu. Większość czasu spędzał u Niallera bądź poza domem. Ostatecznie spędzał czas z Lou, o ile ten był z Eleanor. Razem potrafili być nieznośni. Nie to, żeby nie lubił El. Była najmilszą dziewczyną pod słońcem. Ale kiedy Louis się do niej przyklei, to odkleić go można jedynie dłutem.
        Cher, uprzednio biorąc głęboki oddech, przerzuciła koc przez ramę krzesła i ujrzała ranę długości kciuka. Może troszeczkę dłuższą. Całą silną wolę skupiła na zatrzymaniu treści żołądkowej na właściwym miejscu. Uważnie przemyła zranienie, powodując kilka jęków z ust Harry’ego. Aczkolwiek na końcu Harry mógł się pochwalić całkiem przyzwoitym opatrunkiem. Cher nie była w tym dobra, wręcz przeciwnie. Kiedy unikało się krwi niczym ognia piekielnego umiejętność zakładania opatrunków była raczej zbędna.
          Szatynka mogła odetchnąć z ulgą i odsunąć się na bezpieczną odległość. Jednak zrobienie kroku w tył na nic się nie zdało, ponieważ Harry momentalnie pociągnął ją za nadgarstki, sprawiając, iż odległość między ich ciałami zmniejszyła się do minimum. Intensywny kontakt wzrokowy wzbudził w nich najróżniejsze emocje i pobudził zmysły. W umysłach zaczęły pojawiać się obrazy najróżniejszych pragnień z tym dwojgiem w roli głównych bohaterów. Mimo, że chwila ta trwała ułamki sekund, to zdążyła wskrzesić dawną namiętność tak silną, że ledwo zduszali ją w sobie.
        - Wiesz… - zaczął, Harry próbując czerpać jak najwięcej z tego magicznego momentu. – Chciałem ci podziękować – dokończył, przesuwając opuszkami palców po policzku dziewczyny.
        Ten czuły gest spowodował stado dreszczy przechodzących wzdłuż ciała Cher. Wiedziała, do czego to wszystko prowadzi. Jednak ona pierwsza popchnęła rozwój wydarzeń. W oczach pobłyskiwały jej iskierki, które Harry widział tak dawno temu, a które mogły znaczyć jedno. Nie oponował, kiedy złożyła na jego ustach pocałunek, splatając przy tym dłonie na karku. Kolejne stawały się coraz głębsze, wypełnione pożądaniem skrytym w ich sercach, a które zostało podsycone ostatniej nocy.
         Kierowany pożądaniem uniósł Cher tak, by mieć lepszy dostęp do jej malinowych ust, ta nie pozostawała mu dłużna, bo objęła go udami tuż nad biodrami. Spleceni w uścisku nie zdawali sobie sprawy z konsekwencji jakie może ponieść ten czyn.
        - Jesteś moja, Cher – wyszeptał wprost w jej usta.
        Nie odpowiedziała. Jedynie pocałowała go po raz kolejny.
        Powoli przemieszczali się w stronę sypialni, pozbawiając się kolejnych sztuk odzieży. W wypadku Cher była to jedynie koszulka należąca do chłopaka, w wypadku Harry’ego – pełnia garderoba. Aczkolwiek nawet to nie stanowiło przeszkody.
        Po drodze udało im się nawet stłuc jeden z wazonów, jednak nie zwrócili na to szczególnej uwagi – byli zbyt pochłonięci sobą nawzajem i zrzucaniem kolejnych partii ubrań. W końcu udało im się dotrzeć do sypialni i ponownie złączyli usta w pocałunku. Przyparta do miękkiego łóżka Cher poczuła ciepło rozlewające się w jej wnętrzu. Chciała tego. Tu i w tej chwili. Nic innego poza chłopakiem, którego pocałunki parzyły odsłonioną skórę. Pozbywszy się ostatniej przeszkody jaką stanowiła bielizna złączyli się z miłosnym uniesieniu. Było dokładnie tak, jak tamtej nocy, kiedy jako durna nastolatka postanowiła oddać chłopakowi z szmaragdowymi oczami to, co miała najcenniejsze. Od tamtej pory dorośli, ale nic się nie zmieniło. Jego oczy wciąż miały ten tajemniczy błysk, jego pocałunki wciąż paliły skórę, a jego dotyk powodował dreszcze. Wciąż potrafił sprawiać, że zapominała o całym świecie. Bo w tym momencie była tylko ona i on szperający jej do ucha jak bardzo ją kocha.
        Z cichym jękiem opadł na łóżko tuż obok niej, a jego twarz przybrała nieodgadniony wyraz.
        - Tak właściwie… To po co zrywałeś się z kanapy? – spytała, marszcząc brwi. Niewyjaśniona kwestia wciąż nie dawała jej spokoju.
        - Uhm… Chciałem być dobrym gospodarzem i zrobić ci śniadanie. Wyszło jak wyszło, czyli jak zwykle.
        - Chcesz śniadanie?
        - Uhm… Nie wiem, jak ty, ale napiłbym się kawy.
        Cher przytaknęła, po czym leniwie podniosła się z łóżka. Po drodze pozbierała swoje ubrania i niedbale zarzuciła na siebie koszulkę. Ponownie skierowała się w stronę kuchni, po drodze oceniając straty. Wazon roztrzaskał się w drobny mak, a przy stoliku można było odnaleźć czerwone plamy krwi. Wzruszyła ramionami. Zaczęła od przygotowania kawy. W lodówce znalazła mnóstwo skarbów. Widocznie ktoś dobrze zajmował się chłopakami. Ale oprócz góry mięsa znalazła także kawałek serka camembert i pudełko kiełków. To było szczęście w najczystszej postaci.
        - Jak ty możesz to jeść? – mruknął Styles, przeczesując zmoczone włosy palcami. Zasiadł za jednym z blatów i uważnie przyglądał się jej ruchom.
        - Nie jest takie złe.
        - Więc…
        - Harry… Nie zaczynajmy znowu tego temat. Nie chcę kolejnej kłótni. Proszę.
        - To mi to wyjaśnij.
        Cher przegryzła dolną wargę. Styles był zdeterminowany by poznać odpowiedzi, których ona nie chciała mu dać. A raczej nie mogła mu dać. Chciała znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia w tym całym szaleństwie, ale miała wrażenie, że jedyne co ma, to grunt osuwający się pod nogami. Gdyby o miłości tworzono podręczniki ona łamałaby wszystkie schematy. Bo przecież miłość… Powinna być najważniejsza, prawda?
        - To skomplikowane, Hazz.
        - Nie, to proste. Albo kochasz mnie, albo jego.
        - Harry, to nie jest proste. To tak jakbym kazała ci wybrać pomiędzy miłością do Anne, a miłością do Gemmy.
        - Co to ma do rzeczy?
        Szatynka pokręciła głową. Sama nie wierzyła w swoje słowa. Nie wierzyła w to, co robiła. Przecież podjęła decyzję. Ostateczny wyjazd z Anglii po V Festvalu miał wszystko zakończyć. Definitywnie. To nie miało najmniejszego sensu, a ona próbowała składać sobie życie z Craigiem. Wspomnienia się zacierały, by ponownie wrócić. Ze zdwojoną siłą.
        - Bo wiesz, Harry. Jest kilkanaście rodzajów miłości.
        - To jaka jest ta nasza miłość?
        Westchnęła. Harry zadawał za dużo pytań. Trudnych pytań.
        - Brudna. Nasza miłość jest brudna.
        -Co przez to rozumiesz?
        - Że jeden fałszywy ruch i kąpiesz się w błocie.

No time for the right one, I need a wrong one

(c) tumblr

Uhm... Nie jestem do końca przekonana, co do tego rozdziału, ale trudno. Z okazji Świąt Wielkanocnych chciałabym wam życzyć wesołych świąt! ♥ 
I miałabym do was maleńką prośbę - chciałabym, żeby każdy, kto czyta to opowiadania napisał mi chociaż malutki komentarz 'czytam' czy coś. Jestem ciekawa, czy ktokolwiek śledzi tę historię. :) 
Kolejny pojawi się wraz z rozpoczęciem kolejnej przerwy czyli pierwszego maja. Stay tuned! :) x

3 komentarze:

  1. Ładne zmiany w szablonie :) Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdziałek śliczniutki, już nie mogę się doczekać, aż w końcu Charry będzie razem *.* (mam nadzieję)
    I scenka 18+, ohohohoohoh, dziękuję kochanie xxx

    Czekając na rozdziałek :**

    OdpowiedzUsuń
  3. Swietne opowiadanie :) czytam je na bierzaco! Pisz dalej x

    OdpowiedzUsuń