But all my pride was burnt by you.
Dzień
Cher nie zaczął się dobrym akcentem, co przeklinała kolejne dwadzieścia godzin.
Nie zdążyła porządnie otworzyć oczu, a już została zaatakowana masą, w jej
mniemaniu, niepotrzebnych informacji.
Przetarła zmęczone oczy i ponownie spojrzała na chłopaka, który w jednej
dłoni trzymał kubek z kawą, zapewne z tego Starbucksa, którego zauważyła
wczoraj. Miała nawet w planach krótką wizytę, zanim wyjadą do Malvern. Jednak
wracając do rzeczy, w drugiej dłoni trzymał zapisaną karteczkę i to ona
przykuła uwagę Lloyd.
- Jeśli to rachunek, to równie
dobrze sam mogłeś go uregulować. Wiesz, gdzie położyłam portfel. – burknęła,
drapiąc się po głowie. Marzyła o kolejnych trzech godzinach snu.
- To swoją drogą. To informacja dla
ciebie. Ktoś dzwonił, kiedy ty już sobie słodko spałaś i zostawił informację,
że masz się stawić w siedzibie Syco Entertaiment o godzinie jedenastej. W
gabinecie dwieście dwanaście. – przekazał, upijając łyk kawy. A Cher miała
cichą nadzieję, że to kawa dla niej. – A, twoja kawa stoi na stole.
- Tak właściwie to czemu odbierasz
moje prywatne telefony? – spytała, wyplątując się z ciepłej pościeli. Zegarek
wskazywał godzinę ósmą, a biorąc poprawkę na to, że siedziba wytwórni
znajdowała się na drugim końcu Londynu to już była spóźniona.
- A masz coś do ukrycia?
Tym pytaniem Craig nie dość, że
wprawił ja w niemałe zakłopotanie, to jeszcze sprawił, że nie znalazła na nie
dobrej odpowiedzi. Jedynie pokręciła przecząco głową.
- Nie o to chodzi. Po prostu tego
nie lubię. – westchnęła i chwyciła kubek z kawą.
Musiała zebrać myśli i utworzyć
jakiś plan działania. Pierwszym punktem było wygrzebanie rzeczy na przebranie z
walizki. Kierując się pogodą widoczną za oknem, wyciągnęła czarne rurki, do
których musiała dokopywać się na samo dno walizki. Dzięki temu pokój hotelowy
wyglądał jak po przejściu huraganu. Dorzuciła do tego biały sweterek, gdyż w
Londynie to nigdy nic nie wiadomo. Rozejrzała się po pokoju i widząc rozrzucone
wszędzie szmaty, doszła do wniosku, że ogarnie to później.
- Powinieneś się zbierać. Pociąg
jest za pół godziny – mruknęła, upijając kolejny łyk kawy.
- A ty?
- Dojadę wieczorem. Załatwię, co mam
do załatwienia i przyjeżdżam do Malvern. A nie ma sensu, żebyś siedział tutaj.
Chyba dasz sobie radę z moją mamą, co? – zachichotała, kończąc kawę.
Craig był zaskoczony nagłą zmianą
humoru dziewczyny. Widocznie jej wczorajszy humor był winą długiej podróży i
pakowania, którego tak bardzo nienawidziła. Nucąc pod nosem nieznaną mu
melodię, zamknęła się w łazience. Westchnął cicho i wrzucił do walizki ostatnie
rzeczy. Rozejrzał się po pokoju, upewniając się, że niczego nie zostawił.
Lloyd nie byłaby sobą, gdyby nie
spędziła w łazience ponad godziny. Postanowiła wypróbować wszystkie malutkie
flakoniki, ułożone na półce prysznicowej. Dzięki temu w pomieszczeniu unosił
się przyjemny zapach Prowansji, skąd hotel sprowadzał swoje kosmetyki.
Bynajmniej tak było napisane na niewielkich buteleczkach. Wychodząc spod
strumienia ciepłej wody, owinęła się puchatym ręcznikiem i przystąpiła do nakładania
makijażu. Po dwudziestu minutach, w pełni ubrana, z makijażem i rozpuszczonymi
włosami, układającymi się tak, jak tego zapragnęła, opuściła łazienkę.
Zegarek wskazywał dziewiątą
trzydzieści osiem. Cher wywróciła oczami i zebrała najpotrzebniejsze rzeczy,
które porozrzucała po całym pokoju, jak to często miała zwyczaju. Nie mogła
zrozumieć, dlaczego jej notesik znajdował się pod hotelowym łóżkiem, ale
postanowiła w to głębiej nie wnikać. Kiedy wszystkie rzeczy znalazły się w
wielkiej, brązowej torebce, odetchnęła z ulgą. Miała ledwie ponad godzinę, żeby
dostać się do budynku studia.
Pożegnała się z Craigiem przelotnym
pocałunkiem i poprosiła, żeby zostawił klucze w recepcji.
Sama opuściła pokój w pośpiechu i
złapała jedną z taksówek stojącą przed hotelem. Dzięki Bogu, że paparazzi
jeszcze nie dostali wiadomości, że wróciła do Anglii. Mężczyźnie podała adres
wytwórni, a sama wygrzebała z wielkiej torebki słuchawki i swojego iPhone’a.
Playlistę zaczęła od swojej ulubionej piosenki, a mianowicie The Monster,
Eminema. Oparła głowę o chłodną szybę i obserwowała, kompletnie niezmieniony od
jej ostatniej wizyty, zabudowany krajobraz Londynu.
Podróż była długa i nieco nużąca,
aczkolwiek niedawno urozmaicona lista nieco ją ułatwiła. Raz postanowiła wyciągnąć
jedną ze słuchawek, by usłyszeć co leci w radiu. Kiedy usłyszała Bind Ur Love
po raz setny, natychmiast wróciła do słuchania kawałków na telefonie.
Pod budynkiem studia znalazła się
kwadrans przed czasem. Miała jeszcze czas na jednego papierosa. Rozejrzała się,
czy aby nikt jej nie śledził, lub nie przyglądał się dłużej niż kilkanaście
sekund. Kiedy doszła do wniosku, że wszystko było bardziej niż w porządku,
wyciągnęła paczkę złotych Marlboro. Przez bite pięć minut szukała w wielkiej
torebce zapalniczki i pacnęła się w czoło, kiedy znalazła ją w małej kieszonce
znajdującej się z boku. Malutki płomyczek zatańczył na końcu papierosa i już
mogła się rozkoszować nikotyną przenikającą do jej płuc. Wiedziała, że będzie
za to pokutować, aczkolwiek nie mogła pokonać tego uzależnienia.
Zgasiła papierosa czubkiem buta i
była gotowa na spotkanie z kolejnym z urzędników. Przecież niemożliwe, żeby…
- Witaj, Cher. Zapraszam do mojego
gabinetu. – Tuż przed nią wyrosła postać Simona Cowella. W tym samym czarnym
swetrze. Cher zakładała, że musi mieć kilkanaście par.
-Simon? – wyjąkała, cofając się o krok. Po
chwili opamiętania grzecznie podążyła za Cowellem do gabinetu dwieście
dwanaście.
Jeśli na posterunku był Simon
Cowell, to wiedz, że miałeś przechlapane. Cher żałowała tego zapalonego przed
chwilą papierosa i przy okazji wszystkich złych uczynków, których dokonała, a
które zapewne nie umknęły właścicielowi Syco.
Kolejne zaskoczenie czekało na nią w
gabinecie dwieście dwanaście. Znajdowało się w nim więcej niż pięć osób, jednak
Cher była tak zaskoczona tym faktem, że omal nie wypuściła torebki z rąk.
Wszyscy wlepili w nią wzrok i poczuła się nieco niezręcznie. Jednak to nie było
najgorsze.
Właściciel zielonych tęczówek natychmiast
spuścił wzrok, starając się nie zwracać na nią najmniejszej uwagi. Czubki jego
butów były dużo ciekawszym widokiem.
Cher w końcu ogarnąwszy nową
sytuację, zajęła jedyne wolne miejsce, znajdujące się obok uśmiechniętej
szatynki. Za wszelką cenę próbowała nie zerkać na chłopaka, co on także
próbował czynić. Nie wychodziło im to zbyt dobrze, bo ciągle posyłali w swoją
stronę nieśmiałe spojrzenia.
- Zapewne zastanawiacie się po co
was tutaj ściągnąłem. – zaczął mężczyzna, siadając za wielkim biurkiem. – Jako,
że zbliża się okres świąteczny…
- Jest dopiero sierpień, Simon –
zakpiła blondynka, przerywając wywód. Ten spiorunował ją wzrokiem, a atmosfera
w pomieszczeniu stała się jakby lżejsza.
- Dziękuję za przypomnienie, Perrie.
Ale zebrałem was tutaj, żeby was poinformować, że w ciągu najbliższego miesiąca
nagrywacie singiel na potrzeby charytatywne. Zdaję sobie sprawę, że każde z was
miało napięty grafik ostatnimi czasy, jednak mam nadzieję, iż nie będzie to
stanowiło zbyt wielkiego problemu.
Po pomieszczeniu rozległ się
przeciągły jęk, jednak nikt nie zaprotestował. Cher chłodno to przekalkulowała
i doszła do wniosku, iż nie musi się buntować. Im mniej czasu spędzi na
przygotowaniach do ślubu i z rodziną tym mniej ucierpi na tym jej psychika.
Cowell wyciągnął z szuflady kartki z
przygotowanym wcześniej tekstem. Ich tekściarzy kosztowało całkiem sporo
uzyskanie wszelkich możliwych papierków umożliwiających wykorzystanie kawałków
tekstów z innych, dość popularnych piosenek. Jednak Simon był zadowolony z tej
pracy. Po spędzeniu nad tym prawie połowy roku, nareszcie mógł wręczyć każdemu
gotowy tekst.
- Tekst nie jest zaznaczony. –
zauważył jeden z chłopaków, przyglądając się kartce.
- Owszem, Niall. To już leży w
waszej gestii jak się nim podzielicie. Oczywiście, jeśli będzie trzeba, będę
interweniował, ale wydaje mi się, że jesteście wystarczająco dorośli, żeby
zrobić to samemu. – Cher miała dziwne wrażenie, że Cowell zwracał się bezpośrednio
do niej.
Mężczyzna nie miał już nic więcej do
powiedzenia, dlatego cała gromada wytoczyła się z gabinetu. Wszyscy zdawali się
rozmawiać między sobą, dlatego Cher była zagubiona. Chciała się ulotnić, jednak
reszta chciała jak najszybciej podzielić ten tekst.
Ktoś położył jej dłoń na ramieniu.
Odwróciła się i zobaczyła uśmiechniętego Zayna, z otwartą paczką papierosów.
Nieznacznie przytaknęła i już chwilę później znaleźli się na dworze. Lloyd
zdecydowanie tego potrzebowała, gdyż ta cała sytuacja była ponad nią. A poza
tym, nikt nie pogardziłby ofiarowanym papierosem.
- Uzależnienie łączy ludzi, co? –
zagadnął Malik, a Cher zaśmiała się w odpowiedzi. Miał zdecydowaną rację. – Co
sądzisz o tym szaleństwie?
- Że to czysty idiotyzm. Liczyłam na
przerwę, a tu Simon wyskakuje jak Filip z konopi z tym singlem. Spróbuj
odmówić, a będziesz na czarnej liście do końca świata. – westchnęła,
wypuszczając dym z płuc.
Malik przytaknął, a Cher wyciągnęła
z torebki paczkę Marlboro. Niedane jej jednak było odpalenie drugiego
papierosa, gdyż znalazła się w czyichś ramionach. Ta osoba prawie miażdżyła jej
żebra i zabierała oddech. Doszła do wniosku, że w końcu musi rzucić palenie
- Niall, uwielbiam cię, ale zabijesz
mnie. – wykrztusiła pokasłując. Dojrzała resztę gromadki, w tym szatyna, który
omal nie zabijał jej wzrokiem.
- Tęskniłem za tobą, Cherbear. –
powiedział, wypuszczając ją z objęć.
Niall jako jedyny z całej piątki
pozostawał z nią w stałym kontakcie. Zawsze mogła liczyć na miłego smsa, czy
też rozmowę przez różnego rodzaju komunikatory. Wymieniali się swoimi
doświadczeniami i na bieżąco informował ją o sprawach, które miały dla niej
znaczenie.
W końcu przywitała się z całą
resztą. Z uśmiechniętym Liamem, który sam ją do siebie przygarnął, z
dziewczynami, które widziała całkiem niedawno, kiedy to wraz z Lovato obmawiały
szczegóły nadchodzącej trasy. A na końcu z Louisem, który szarmancko pochwycił
jej dłoń i ucałował jej wierzch, powodując na jej ustach szeroki uśmiech. Na
końcu stał Harry. Cher podeszła bliżej, nie wiedząc, czy ma się do niego
przytulić, czy wyciągnąć dłoń. Jej żołądek zbił się w ciasną kulkę, a w głowie
powstało miliony czarnych scenariuszy. Jednak wszystko się odmieniło, kiedy
Styles zwyczajnie ją do siebie przyciągnął i przytulił, najmocniej jak
potrafił. Zdawać by się mogło, że całe towarzystwo odetchnęło z ulgą.
- Cześć, Haz.
- Cher…
Dziewczyna pokręciła głową. Nie
chciała teraz o tym rozmawiać. Wolałaby nigdy o tym nie rozmawiać.
- To idziemy do McDonalda? – klasnął
w dłonie Niall, powodując wybuch śmiechu u zebranych.
On nigdy nie przestawał być głodny.
xxx
Cher nie wychodziła z podziwu, jak
taka duża grupa sławnych osobowości umknęła dziennikarzom. Bez najmniejszych
problemów dostali się do najbliższego Mcdonalda i zajęli miejsce w zacisznym
miejscu, żeby stworzyć później z niego najgłośniejszy zakątek restauracji.
Ilość jedzenia, które zamówili mogłaby spokojnie wyżywić armię, a ich śmiechy
rozlegały się salwami, jednak nie przeszkadzały one pozostałym klientom. Wręcz
przeciwnie – możliwość przyglądania się największym gwiazdom brytyjskiej
estrady zdawała się być dla nich wystarczającą rekompensatą.
- Harry, a co z tym tatuażem? –
spytała Cher, próbując powstrzymać kolejne napady śmiechu.
Styles spojrzał na nią zdecydowanie
zdezorientowany, po czym spojrzał najpierw na swoje, a później na dłonie Cher.
Nie miał bladego pojęcia o jakim tatuażu mówiła Lloyd.
- Obiecałeś wytatuować sobie moją
twarz na łydce. – przypomniała mu, a Harry pacnął się otwartą dłonią w czoło.
Kompletnie o tym zapomniał.
- Możemy to zrobić jeszcze dzisiaj.
– odparł, wykonując przy tym zabawny ruch brwiami.
- Harry! – Cher zasłoniła usta
dłonią, próbując powstrzymać kolejny wybuch śmiechu. Cała reszta mogła
odetchnąć z ulgą.
Oboje postanowili zagrać, przed
resztą. Żeby nie wzbudzać większych podejrzeń odnosili się do siebie z wielką
życzliwością. Tak, jakby nigdy nic się nie stało. Jakby przeszłość, którą oboje
nosili na barkach nie miała najmniejszego znaczenia. Tak, jakby serca obojga
nie zachowywały się jak szalone, kiedy to drugie znajduje się w promieniu
metra. Jak gdyby Harry nie chciał zrobić wielu rzeczy, których obrazy podsuwał
mu umysł. Jakby Cher nie chciała uciec jak najdalej stąd, byleby nie znajdować
się w pobliżu lokatego.
- Ej, Zayn? Co ty, śpisz? – zaczął
Horan, przyglądając się brunetowi, który oparł się wygodnie o ścianę. Jego na
wpół przymknięte oczy były skupione na siedzącej naprzeciwko Perrie i
faktycznie wyglądał jakby spał. – Perrie, powinnaś go postawić do pionu.
Louis, który chciał ugasić
pragnienie, wypluł całą zawartość swojej jamy ustnej wprost na Liama, a ten
parsknął głośnym śmiechem. Kiedy do wszystkich dotarł podtekst tego niewinnego
zdania wybuchnęli oni głośnym śmiechem. Niektórzy zgięli się wpół na swoich
miejscach. Twarz Perrie przybrała koloru dorodnego pomidora, a Zayn zakrztusił
się powietrzem.
Horan ponownie wygrał.
Breathing one,
And I smile.
And I smile.
(c) tumblr
Praise the Lord. Piątek, piąteczek, piątunio. Jak obiecałam - rozdziały będą pojawiały się regularnie co dwa tygodnie. Chyba, że trafi się jakiś dobry tydzień i będę mogła w międzyczasie wrzucić kolejny. Akcja będzie się ciągnęła mniej więcej do rozdziału... szóstego. Czy coś. Życzę wam miłych ferii (które ja niestety mam na końcu - ZA CO?!).
Całuski xoxo
jezu kocham to i czekam na kolejne / narroyd
OdpowiedzUsuńBlog został pomyślnie dodany do Ministerstwa :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Jesse xx
[ministerstwo-ff-o-one-direction]