You’re like a train that’s running
out of steam
You’re losing track, should’ve
stopped way back
Cher pakowała ubrania do niewielkiej torby podróżnej. Po
skończonej trasie i promocji drugiego singla potrzebowała odpoczynku od tego
zgiełku, który panował dookoła jej osoby. Przy pakowaniu kolejnej szmatki w
ręce wpadło jej zdjęcie. Zdjęcie z Craigiem. Postronnej osobie wydawać by się
mogło, że była szczęśliwa, ale czy była? Czy widmo wydarzeń sprzed trzech lat
wciąż nie pojawiało się w jej snach? Tylko szatynka znała odpowiedź na to
pytanie.
Westchnęła cicho i wraz z zeszytem z tekstami piosenek i
zdjęciem spakowała niewielką szkatułkę. Nikt poza nią samą nie wiedział, co się
w niej znajdowało.
Powrót do rodzinnego Malvern zdawał się najlepszym
wyjściem. Jedynie w domu mogła odnaleźć chwilę spokoju. Potrzebowała tego przed
zbliżającymi się wydarzeniami, które miały odmienić jej życie, a które
bezpośrednio powiązane były z pierścionkiem znajdującym się na serdecznym palcu
jej prawej dłoni. Tak bardzo chciała, żeby to wszystko było już za nią. Żeby
mogła postawić mur pomiędzy teraźniejszością i przeszłością i każdego dnia
umacniać ten mur. Z drugiej jednak strony, hipotetycznie rzecz ujmując, ten mur
był kruchy niczym porcelanowa filiżanka.
Nieprzyjemny gwizd wiatru wdał się przez uchylone okno i
spowodował gęsią skórkę na jej odkrytych ramionach. Kto by pomyślał, że w
sierpniu, w jednym z najbardziej słonecznych miast w całych Stanach
Zjednoczonych, będzie panował tak nieprzyjemny wiatr. Zamknęła okno i chwyciła
bluzę, którą rzuciła na fotel kilka dni wcześniej. Lloyd nie była zbyt skora,
żeby opanować cały ten bałagan powstały w pokoju wskutek pakowania. W jej
zamierzeniu to był zwyczajny artystyczny nieład, a każda rzecz mogła się
przydać. Jak na przykład bluza.
- Jesteś gotowa? – do pomieszczenia wpadł Craig i omal
nie zabił się o leżącą w przejściu gitarę. – Chyba jednak nie…
Cher posłała mu szeroki uśmiech i rozłożyła ramiona. Nie
znał jej od dwóch dni i wiedział, że była wielką bałaganiarą i ciężko u niej o
dobrą organizację. I nienawidziła pakowania. Kiedyś przeczytała, że kobieta
pakuje dwadzieścia sześć rzeczy niepotrzebnych. Ona była zdania, że wszystko
jest niepotrzebne. No, może, poza zeszytem z nutami i szkatułką, z którą się
nie rozstawała.
- Pomóc ci? – spytał jeszcze, nie chcąc wchodzić w głąb
pokoju. Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
Wtedy mężczyzna opuścił pomieszczenie, pozostawiając
Lloyd samą ze swoimi myślami. Spakowała do walizki kolejne dwie bluzy, kierując
się zdrowym rozsądkiem. Zdawała sobie sprawę, że w Anglii nie doświadczy tak
słonecznej pogody jak na zachodnim wybrzeżu Stanów. To był jeden z niewielu
minusów tej podróży.
Wylot ze Stanów, ku uciesze dziewczyny, nie był opóźniony
i po siedmiu godzinach lotu mogła wysiąść na brytyjskim Heathrow. Nie powitały
jej flesze aparatów. Jedynie kilka młodszych dziewczyn ją zaczepiło. Podpisała
im zdjęcia, uśmiechnęła się do kilku fotografii. Prozaiczne czynności, których
wykonywanie sprawiało jej przyjemność.
Zegarek wskazywał dziewiątą wieczór. Oboje nie widzieli
najmniejszego sensu, żeby nocą tłuc się ze stolicy do oddalonego o ponad sto
pięćdziesiąt mil Malvern.
Napisała krótkiego smsa do rodziców, że szczęśliwie
dotarli i przenocują w jednym z londyńskich hoteli.
Gdyby jednak życie było proste i bezproblemowe… W dwóch
pierwszych hotelach spotkali się z odmowami, ze względu na brak miejsc. Kolejne
minuty mijały, a oni krążyli po ulicach stolicy i stawali w kolejnych korkach.
Cher ogarniała narastająca irytacja, a fakt, że Craig nie zamienił z nią słowa
od przylotu, jedynie bardziej ją drażnił. Została wprowadzona w taki stan, że
nawet światła latarni padające na czyste chodniki, cicha muzyka wydobywająca
się z radia i ludzie za przyciemnianą szybą wydawali się najbardziej irytującymi
rzeczami na całym świecie. Rozmasowała obolałe skronie i starała się skupić na
jednym punkcie za oknem.
Chętniej grzałaby się w kalifornijskim słoneczku, aniżeli
uganiała się po deszczowej Anglii. A to sukienka, a to ceremonia, a to inne,
mało ważne szczegóły, które zdaniem jej rodziny były kluczowe.
- Cher, wszystko w porządku?
Ukryła, jak bardzo zirytowało ją to pytanie. Nic nie było
w porządku.
- Ta, w porządku. Znajdźmy ten hotel, jestem zmęczona –
odburknęła w odpowiedzi.
Po przejechaniu połowy miasta, taksówkarz zatrzymał się
przed kolejnym z budynków. Craig wysiadł z samochodu i szybkim krokiem ruszył w
stronę recepcji. Miał już dość kwaśnej miny Cher, którą obwiniała go za całe
zło tego świata. W recepcji napotkał mężczyznę w średnim wieku. Jego uśmiech
nie zwiastował niczego dobrego.
- Przykro mi… nie mamy wolnych miejsc – westchnął.
Craig usilnie próbował go przekonać, że są zmęczeni oraz
że to kolejny hotel, który odwiedzili. Nic nie wpływało na jego decyzję.
Westchnął zrezygnowany i miał już wracać do taksówki, kiedy nagle oczy
mężczyzny zaświeciły niczym dwie pensówki.
- Panna Lloyd! Witamy w naszych skromnych progach –
powiedział, natychmiast wychodząc zza dębowego kontuaru. Jego twarz rozjaśnił
fałszywy uśmiech.
Craig wywrócił teatralnie oczami – nie tolerował takiego
zachowania, jednak musiał do niego przywyknąć. W końcu jego narzeczoną była ta
panna Lloyd. Nielubiana w Wielkiej Brytanii, aczkolwiek popularność pozostawała
popularnością. Co on mógł z tym fantem zrobić? Mężczyzna omal by się nie zabił,
byleby dać Cher pokój. Jakby nie mogła zrobić tego wcześniej. Ale nie znał jej
od wczoraj, wiedział, że zrobiła to specjalnie. Chciała napawać się jego
porażką.
Przeprowadziła miłą konwersację z mężczyzną, wręczyła mu
kartkę z autografem i odebrała zestaw kluczy. Bycie sławnym miało swoje plusy,
które znacznie przyćmiewały minusy. Cher jawnie to wykorzystywała. Wystarczył
jeden uśmiech, kilka słów i miała wszystkich u swoich stóp. Dosłownie.
Trzydzieści minut później znajdowali się w apartamencie,
który wielkością mógłby posłużyć dwudziestu osobom, a nie dwóm. Z wielkiego
tarasu rozciągał się widok na Londyn, który nocą był jeszcze piękniejszy niż za
dnia. Oświetlony przez miliony lamp ulicznych i światło księżyca, odbijające
się w Tamizie.
- Idę wziąć prysznic – oznajmiła Lloyd, wyciągając z
walizki piżamę w różowe kotki. Pomimo dwudziestu lat na karku, wciąż mogła
ubierać się w dziale dziecięcym. Monk wyśmiewał tą przywarę, jednak była ona
urocza i jedyna w swoim rodzaju.
Craig w tym czasie postanowił się przewietrzyć na
balkonie. Z tylnej kieszeni dżinsów wyciągnął paczkę złotych Marlboro i odpalił
jednego z papierosów. Miał chwilę na zebranie myśli w jedną, logiczną całość.
Cher chodziła wściekła jak osa od przeszło tygodnia. Nie wiedział co było tego
powodem, a tym bardziej nie chciał się narażać jeszcze bardziej, bezpośrednio
ją o to pytając. Zaciągnął się, pozwalając aby jego płuca wypełnił dym. Dawało
mu to tymczasowe ukojenie, jednak wiedział, że wszystko się prędzej czy później
kończy, a on będzie musiał stawić czoła wściekłej narzeczonej.
Wrócił dopiero, kiedy kątem oka dojrzał Cher pakującą się
do łóżka. Zatrzasnął za sobą balkon i zajrzał do swojej walizki. Szatynka
leżała odwrócona do niego plecami i nie odezwała się ani słowem. W tym układzie
postanowił wziąć długi prysznic, podczas którego spłukał z siebie wszystkie
emocje całego dnia. Wyszedł z zaparowanej łazienki i pierwsze, co przykuło jego
uwagę, to Cher zakopaną po uszy w pościeli. Oczywiści musiała przeciągnąć ją tak,
że nie zostawiła dla niego ani kawałka. Miał nadzieję, że w którejś z wielkich
szaf znajdzie jakiś koc.
Jego poszukiwania zakończyły się fiaskiem. Nie znalazł
nawet skrawka materiału. Mógł jedynie mieć nadzieję, że Cher w końcu zrobi się
gorąco i odrzuci pościel na jego stronę.
Już przyłożył głowę do miękkiej poduszki, kiedy telefon
Cher zaczął dzwonić wraz z tym swoim upierdliwym dzwonkiem, którego tak bardzo
nienawidził. Dziewczyna rzadko wspominała o czasach, kiedy przyjaźniła się z
tymi chłopakami, ale zawsze, ale to ZAWSZE ustawiała ich piosenki na dzwonek. I
to najczęściej te części z solówkami tego najmłodszego – nie pamiętał jak się
nazywał, ale często widział przeróbki zdjęć z Cher i nim w roli głównej.
Irytujące, aczkolwiek nauczył się to ignorować. Niechętnie podniósł się do
pozycji siedzącej i sięgając przez szatynkę, starając się jak najmocniej by jej
przypadkiem nie obudzić, chwycił jej telefon i odebrał, zanim rozmówca
postanowił się rozłączyć.
- Tak? – spytał, starając się ukryć ziewnięcie. Było
grubo po pierwszej, a on nie zmrużył oka w samolocie nawet na godzinę, gdzie
szatynka przespała większą część podróży.
- Czy to telefon Cher Lloyd? – usłyszał w odpowiedzi dość
niepewny, męski głos. Skądś go kojarzył, jednak nie był pewien skąd.
- Tak, jednak nie była w stanie odebrać.
- To wspaniale, czy mógłby pan przekazać jej, żeby
stawiła się na spotkanie w wytwórni jutro o godzinie jedenastej rano?
- W Los Angeles? – Wolał się upewnić zawczasu, zanim
poinformuje Cher o spotykaniu na drugim końcu świata. Znając jej humorki
zapewne rzuciłaby w niego czymś, co miałaby pod ręką i warknęłaby, że ma się
nie mieszać w sprawy jej kariery.
- Tak.
- To raczej niemożliwe.
- Dlaczegóż to?
- Obecnie znajduje się w Londynie. – Nie był pewny, czy
podając tą informację robi dobrze, ale wydawał się to ktoś ważny. Głos wydawał
się być znajomy, jednak nie potrafił go skojarzyć w konkretną osobą.
- To nawet lepiej! I w takim wypadku przepraszam, że
niepokoję o tak późnej godzinie. Czyli mógłby pan jej przekazać, żeby stawiła
się na spotkaniu w siedzibie Syco Entertaiment o godzinie jedenastej rano? W
gabinecie numer dwieście dwanaście.
- Oczywiście, przekażę jej.
- W takim wypadku życzę dobrej nocy.
I tyle z rozmowy. Craig był nieco zdezorientowany, jednak
musiało to być całkiem ważne, skoro dzwonili o tej porze.
Odłożył telefon na swoje miejsce i w końcu przyłożył
głowę do poduszki. Cher w tym samym czasie odwróciła się w jego stronę – w jego
mniemaniu wyglądała tak słodko, niewinnie. Zniknęła ta kwaśna maska dnia
dzisiejszego.
Sięgnął do wyłącznika światła i sprawił, że w
pomieszczeniu zapadła ciemność.
- Kocham cię, Cher – szepnął jeszcze, zanim pozwolił
zmysłom pognać w stronę krainy Morfeusza.
Peroxide, you ask why
You ask why it all fell apart.
You ask why it all fell apart.
(c) tumblr
No więc, jak mówiłam tak jest. Rozdział pierwszy. Kolejny za dwa tygodnie [24.01]. Od razu chciałabym podziękować mojej kochanej becie aka Stajlsikowi. Jesteś kochaniutka! ♥
Rozdział może być lekko przynudnawy, ale początki zazwyczaj takie są. Przynajmniej moje. Od drugiego rozdziału akcja się rozkręci. Obiecuję!
To tyle ode mnie. Kocham was!
bynajmniej nie jest synonimem słowa przynajmniej, poczytaj o tym sobie. i nie rób więcej takich głupich błędów ;))
OdpowiedzUsuńOch, wybacz, że nie jestem robotem i nie znam całego słownika na pamięć. Miło by było jakbyś się podpisał/ła. A skoro wytykamy już sobie błędy, to pamiętaj iż zdanie zaczyna się z wielkiej litery. xo
Usuńnie trzeba być robotem - wystarczy się zorientować, skoro już piszesz własne opowiadania. oczywiście, zdanie zaczyna się z wielkiej litery, ale jak widzisz, to komentarz, a nie część notki odautorskiej czy samego tekstu opowiadania... i co ci da to, że się podpiszę? nie znamy się, trafiłam tu przypadkiem szukając czegoś o Cher, to się zdarza. a teraz wróciłam tu z ciekawości, ot ;)
Usuńmoże mój komentarz nie miał zbyt pozytywnego oddźwięku, ale ani Cię nie wyzwałam ani nic. nie miał na celu Cię urazić, a jedynie uświadomić błąd. więc przyjmij to po prostu do siebie i odpuść sobie ironię ;)
Dobra, ale jestem człowiekiem i POPEŁNIAM BŁĘDY. Jak widać, już go poprawiłam. Wielka szkoda, że w mojej wypowiedzi nie znalazło się krzty ironii. Bądźmy profesjonalni, jeśli już chcemy wytykać komuś błędy :) Wielka szkoda, że bardziej zainteresował Cię mój błąd w informacji ode mnie aniżeli sam rozdział, ale trudno.
UsuńWidzę, że anonimowy znawcy znajdą się zawsze i wszędzie :D. Ale mniejsza o takie wytykanie. Czemu tak późno kolejny rozdział? :( Chyba, że mogę sobie preorder na gg zamówić, bo w sumie ciekawa jestem co dalej, skoro zapewniasz, że więcej akcji się pojawi ;D.
OdpowiedzUsuńBuziak