layout by wanilijowa

piątek, 21 lutego 2014

rozdział czwarty | we're fine.

pretend you’re happy, pretend we’re fine
I guess that’s easier after all this time
            Wraz z początkiem nowego miesiąca, przyszedł czas na załamanie pogody. Nagle temperatura z ponad dwudziestu stopni spadła do ledwie czternastu, a pojedyncze krople zmieniły się w ścianę deszczu. Mieszkańcy stolicy Wielkiej Brytanii przyzwyczajeni byli do takiego stanu rzeczy, aczkolwiek nie był on do końca pożądanym.
            Styles z balkonu swojego apartamentu podziwiał zamgloną panoramę Londynu. W jego głowie rozpętała się prawdziwa bitwa i już sam nie wiedział, co ma zrobić z tym wszystkim, co wydarzyło się na przestrzeni minionego tygodnia. Harry się bał. Po raz pierwszy od dłuższego czasu, czuł ten niemiły ucisk w żołądku, powodujący, że po plecach spływał zimny pot, a głos utykał w gardle. W uszach wciąż dzwoniło te kilka słów, które Cher wypowiedziała, a które wciąż powtarzane traciły sens. Aczkolwiek to na prawdę się stało.
            Chciałby być wściekły. Na nią, na siebie. Jednak nie potrafił. Jedyne, co czuł to wszechogarniający smutek i rozczarowanie. Wiedział, że jej nie odzyska, ale czy ona kiedykolwiek była jego? Czasem chciał zapomnieć, co wydarzyło się parę lat wstecz, znaleźć kogoś innego, zacząć żyć własnym życiem. To było cholernie trudne i w jego wypadku – niewykonalne.
            Niechętnie wrócił do apartamentu, który miał tylko i wyłącznie dla siebie. Cała ekipa dostała osobny, dlatego nie musiał oglądać żadnego z chłopaków. Z jednej strony, to było świetne, ale z drugiej, chciałby pogadać z Horanem, czy Louisem o zaistniałej sytuacji. Zawsze mógł się ruszyć i iść do któregoś z przyjaciół, ale… nie był pewny, czy aby na pewno tego chciał.
            Brytyjka zdecydowanie zamieszała mu w głowie. I to nie pierwszy raz.
            Dlatego postanowił wziąć się w garść i o nią zawalczyć. A zestaw ze sklepu Apple’a, leżący na jego szafce nocnej miał mu w tym pomóc. W tym celu opuścił swoje mieszkanie i bez pukania wparował do tego, należącego do Nialla. Irlandczyk zaległ na kanapie i oglądał durnowate amerykańskie seriale, które za zadanie miały obniżać IQ odbiorcy.
            - Niall, pożyczysz mi swój telefon? – spytał lokaty.
            - Co zrobiłeś ze swoim? – odpowiedział pytaniem, nie odwracając wzroku od telewizora.
            - To długa historia. – wybąkał Styles, chowając dłonie do tylnych kieszeni spodni. Mógł iść do kogokolwiek innego, może nie zadawaliby tyle pytań.
            - Mam czas. Myślisz, że ten serial jest naprawdę tak fascynujący? – westchnął Horan, wyłączając telewizor i w końcu zaszczycił go spojrzeniem błękitnych tęczówek.
            Harry zaczął opowiadać. O tym, jak spotkał Cher w kawiarni, jak zrobił z siebie kompletnego idiotę oraz o tym, jak doszło do uszkodzenia jej telefonu i o tym, jak obiecał, że kupi jej nowy, chociaż doskonale wiedział, że ją stać na dokładnie taki sam. Ale w pewien sposób czuł się winny za to, że został on doszczętnie zniszczony i to zżerało go od środka, a jako, że sklep był po drodze…
            - Harry… Jesteś kretynem. – stwierdził Irlandczyk, ostentacyjne przy tym wzdychając.
            - Dzięki, ale to już wiem. – warknął.
            Niall wzruszył ramionami i podał mu swój telefon. Co Styles z nim zrobi, leżało tylko i wyłącznie w jego kwestii.
            - Mam dwa bilety na koncert Taylor, jesteś zainteresowany?
            - Ugh, nienawidzę cię, Horan. Ale może być. – Harry był tak zdruzgotany, że mógł iść nawet na koncert swojej byłej dziewczyny.  Cher zapewne będzie się z niego nabijała przez kolejne tygodnie, miesiące… lata.
            Harry wybrał swój własny numer i lekko się zdziwił, kiedy okazało się, że rozmówca jest zajęty. To samo stało się przy drugim i trzecim podejściu. Horan ponownie wzruszył ramionami i włączył telewizję. Serial dla półgłówków jeszcze się nie skończył, dlatego mógł wkroczyć do innego świata. Czwarta próba była okraszona sukcesem – rozmówca nie był zajęty.
            Jednakowoż wściekła Lloyd odbierająca telefon to nie był idealny plan.
            - Posłuchaj mnie, paniusiu. Przestań wydzwaniać do cholery jasnej. Powiem Harry’emu, żeby oddzwonił, tylko daj mi spokój – wrzasnęła do słuchawki, przez co Styles był bardziej niż zaskoczony.
            - Cher?
            - O… Cześć, Harry. Coś się stało?
            - Tak sobie myślałem, że może chciałabyś się wybrać ze mną na koncert? Niall ma bilety, a nie chce z nich korzystać? Tak wiesz… jak przyjaciele – wyjąkał, powodując kolejny wybuchy śmiechu u Horana.
            - Jasne! Spotkajmy się na miejscu, dobrze? Do zobaczenia! – i to było tyle z rozmowy.
            Jeszcze bardziej skonfundowany Styles oddał telefon właścicielowi i zdzielił go w tył głowy za te wybuchy śmiechu, które Lloyd na pewno słyszała. Tak bardzo nienawidził ich wszystkich.
            - Jesteś idiotą, Styles.

xxx

            Tłum pod areną O2 rósł z każdą kolejną minutą. Koncerty międzynarodowej sensacji Taylor Swift zawsze budziły spore zainteresowanie, a kiedy dołączył do niej Edward Sheeran, który w Wielkiej Brytanii nazywany był rudym Jezusem muzyki, bilety rozeszły się jak świeże bułeczki. Fani tłoczyli się pod areną od południa, żeby tylko dostać się jak najbliżej sceny i móc podziwiać dwie tak wielkie gwiazdy. Jedynie Rihanna budziła wśród Brytyjczyków większe emocje – no i One Direction. Ale to była kompletnie inna para gumiaków.
            Harry dotarł na arenę dwadzieścia minut przed otwarciem bram, ale dzięki biletom, które dostał od Horana, mógł się dostać do środka w każdej chwili. Nie przewidział jednego – faktu, że Cher jak zwykle pojawi się na miejscu spóźniona, aon będzie stał w tej ulewie i czekał, jak ostatni kretyn. I tego, że jeszcze jedna z dziewczyn rzuci hasło, że on to on i otoczy go tłumek napalonych na niego dziewczyn w przedziale wiekowym od dwunastu do dwudziestu lat. Wszystko byłoby naprawdę w porządku, gdyby większość z nich nie należała do zapalczywego fandomu Taylor Swift. Wystarczająco się naczytał po ich rozstaniu. Właściwie nie sądził, że tak młode osoby mogą znać takie słowa. Jak widać, wielu rzeczy jeszcze nie wiedział o tym świecie.
            No ale wracając do rzeczy – fanki Taylor, jak i fanki One Direction otoczyły go z każdej strony i wydawać by się mogło, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Sam nie wiedział, co przytłacza go bardziej - okrzyki miłości, propozycji ślubu, czy też wyzywania go od palantów, kretynów, łamaczy serc.
            Na szczęście w odpowiedniej chwili pojawiła się Cher. Wysiadła z taksówki i na powitanie parsknęła mu śmiechem prosto w twarz. Styles zaczął się zastanawiać, czy zabranie Lloyd na koncert dziewczyny, z którą nie utrzymywał przyjacielskich stosunków, a której dwie piosenki są rzekomo mu poświęcone (wciąż nie wiedział jakim cholernym cudem, skoro napisała je zanim zaczęli się spotykać), a szatynka uwielbiała mieć z niego ubaw.
            Kiedy w końcu opanowała kolejne napady śmiechu, posłała mu swój najpiękniejszy uśmiech i pocałowała w policzek; co swoją drogą uważał za cholernie podnoszące na duchu. Najwidoczniej nie przejmowała się faktem, że dookoła nich znajdowało się tak wiele ludzi. Albo raczej nie zdawała sobie sprawy z konsekwencji takiego działania. Jakkolwiek by nie było, Harry pociągnął ją jak najdalej od tego tłumu wariatek, który postanowił zrobić zdjęcia. Przynajmniej te zostaną na dłużej.
            Pokazał wejściówki ochroniarzowi i chwilę później podziwiali wnętrze areny. Scena Swift była prosta, aczkolwiek miała swoisty urok. Wielka czerwona kurtyna zasłaniała właściwą scenę, co jeszcze bardziej zintrygowało nakręconych już fanów. Pokręcili się po arenie, po czym grzecznie przemknęli się za scenę.
            Tam czekał na nich uśmiechnięty od ucha do ucha Edward Sheeran we własnej osobie.
            - Harry? A co ty… Cześć, Lloydie. -  Na początku rudowłosy był nieco zaskoczony obecnością Stylesa, kiedy bilety dawał Horanowi, ale postanowił nie mówić na ten temat ani słowa.
            - Witaj, Edwardzie. – sarknęła szatynka. Nienawidziła jakichkolwiek zdrobnień jej imienia oraz nazwiska.
            Harry skwitował ich zachowanie parsknięciem śmiechu. Nie od dziś wiadomo, że ta dwójka po prostu uwielbiała sobie docinać. I każde wykorzystywało słabostki przeciwko drugiemu.
            - Taylor… - zaczął niepewnie Styles, rozglądając się po korytarzu.
            - Przyjedzie za pół godziny, dlatego radzę wam obojgu się zmywać. Chociaż Cher ma z nią przyjacielskie stosunki.
            - Słowo daję, Lloyd. Przyjaźnisz się z każdą moją byłą. – jęknął teatralnie zielonooki, przyklejając sobie rękę do czoła.
            - Nie martw się, Haz. Z przyszłymi też się przyjaźnię. – zaśmiała się cicho, po czym przytuliła Eda i tanecznym krokiem ruszyła w stronę wejścia na arenę, która powoli zaczęła zapełniać się ludźmi.
            Styles prychnął i także pożegnał się z rudzielcem, życząc mu udanego koncertu. Podążył za Cher i razem z szatynką zajęli swoje miejsca z boku areny. Widok mieli świetny, a i ubaw po pachy i to za darmochę. Dziewczyna siedząca obok nich wyglądała, jakby wygrała kupon na loterii. Oczy świeciły się jej niczym światełka choinkowe, a usta rozwarły tak szeroko, że Lloyd była, lekko mówiąc, zaskoczona.
            - Zrób zdjęcie, starczy na dłużej. – burknął Styles, wywracając oczami. Dziewczyna natychmiast wyjęła telefon i zaczęła robić zdjęcia. – Ale, że serio?
            Lloyd natomiast cały czas się śmiała, a Harry był za ten śmiech wdzięczny. Był szczery i sprawiał, że zapominał o wszystkim, co złe.
            - Właśnie, Cher! – Harry pacnął się w czoło, bo zapomniał po co w ogóle zaaranżował to spotkanie.
            Lloyd zwróciła na niego uwagę, nie rozumiejąc o co mu chodzi. Kiedy podarował jej niewielką paczkę, której wcześniej nie zauważyła, otworzyła szeroko oczy.
            - Harry, ja żartowałam! Nie chciałam żebyś… Harry… - wyjąkała. Nagle zalało ją poczucie nieopisanej winy.
            - Daj spokój, Lloyd. Kiedyś mi się odwdzięczysz. – mruknął, siląc się przy tym na uśmiech.
            - Dlaczego my to sobie robimy? – szepnęła na tyle cicho, żeby nikt poza nim nie usłyszał.
            Pokręcił głową. Nie wiedział, co to było ani tym bardziej dlaczego do tego doszło. Nigdy nie chciał tego, co pomiędzy nimi było. Chciał zwyczajnej przyjaźni opartej na zaufaniu i bliskości drugiej osoby, a zamiast tego został kropnięty strzałą kupidyna i zwyczajnie cierpiał, widząc ją z innym. Czuł się winnym faktu, że kiedykolwiek pozwolił jej odejść.
            Support Eda rozpoczął się od piosenki Give Me Love. Cher robiła absolutnie wszystko, żeby łzy nie napłynęły jej do oczu. Podziwiała go za tak piękne piosenki, które przemawiały do każdego. Jego muzyka nie miała trafiać w słuch, a raczej do serca.
            Naturalną koleją rzeczy było to, że dłoń Cher odnalazła dłoń Harry’ego i jakoś się tak na niej zacisnęła. Nie było w tym geście absolutnie nic wymuszonego, wręcz przeciwnie.
            Po pięciu piosenkach przyszedł czas na gwiazdę właściwą. Światła padły na czerwoną kurtynę, a napięcie rosło z każdą sekundą. Harry wciąż wątpił, że przyjście tutaj to był dobry pomysł. Kiedy tak rozmyślał, Cher jęła uważnie mu się przyglądać. Kilka kosmyków opadało mu na czoło, a jego wzrok pozostał utkwiony w jednym punkcie.
            - Harry? – pochyliła się w stronę chłopaka. – Wiesz co?
            - Hmm…
            - WEEEEE – zaczęła, a ten zmroził ją wzrokiem. – ARE NEVER EVER GETTING BACK TOGETHER – dokończyła, po czym parsknęła śmiechem.
            Nie przejmowała się faktem, że ludzie dookoła nich byli bardziej zainteresowani ich dwójką, aniżeli samym koncertem. W końcu niecodziennie ma się szczęście spotkać Cher Lloyd i Harry’ego Stylesa na ‘przyjacielskim’ spotkaniu. Albo jakimkolwiek spotkaniu. Flesze aparatów były raczej skierowane w ich stronę, a nie sceny, aczkolwiek żadnemu to nie przeszkadzało. Jednak Cher wiedziała, że będzie za to ciężko pokutować.
            W końcu wszystkie światła zgasły, by ponownie rozbłysnąć jaśniejszym blaskiem, a czerwona kurtyna opadła. Taylor standardowo rozpoczęła swój występ od State of Grace, śpiewając następnie kolejne piosenki ze swojego ostatniego albumu. Koncert przebiegł bez większych komplikacji, był taki jak wiele innych, które blondwłosa musiała dać. Dopóki nie rozejrzała się po całej arenie i nie dostrzegła Harry’ego, siedzącego spokojnie na trybunie. Lokaty poczuł się nieswojo, kiedy podczas Mean odwracała się często w ich stronę i machała ze sztucznym uśmiechem na ustach. Nie był pewny, czy ona sama byłaby w stanie go dostrzec, czy może Sheeran postanowił powiedzieć kilka słów za dużo.
            Ten koncert to był beznadziejny pomysł. Ale chociaż Cher się dobrze bawiła. I ludzie dookoła niego. Lloyd próbowała, jednak jedynie bardziej go irytowała. Z jednej strony to było urocze, ale z drugiej wypominanie mu byłego związku to cios w poniżej pasa.
            Nadeszła ostatnia piosenka, kurtyna ponownie opadła, światła zgasły, a wszyscy mogli spokojnie rozejść się po domach.  Cher i Harry przeczekali aż większość opuści halę, a dopiero wtedy sami ruszyli w stronę wyjścia. Styles troszeczkę szybciej od szatynki. Jakby bał się spotkania z panną Swift, która przecież była bardzo miła. Czasami.
            Lloyd była wręcz w śpiewającym humorze. Harry w nieco gorszym, ale oglądanie jej uśmiechu było warte gapienia się przez półtorej godziny na swoją byłą.
            - Harry?
            - Hmm?
            - I KNEW YOU WERE TROUBLE WHEN YOU WALKED IN – ryknęła wprost do ucha lokatego. Był zirytowany? Skądże znowu. Był po prostu troszeczkę zły. A nawet bardzo zły. A może i nawet wściekły.
            - Lloyd, zamknij się albo ja cię zamknę. – warknął, spoglądając prosto w jej oczy.
            Z jej ust wydobyło się coś na kształt ‘wow’. Krótki, aczkolwiek dobitny przekaz sprawił, że szatynka już więcej się nie odezwała. Właściwie to stali obok siebie i żadne nie mogło wykrztusić słowa. Sytuacja z zabawnej stała się niezręczna. A Styles mógł sobie darować ten koncert. Mógł spotkać się z nią gdziekolwiek indziej.
            - Harry?
            - Słowo daję, jeśli znowu…
            Nie dała mu dokończyć, tylko wtuliła się w klatkę piersiową chłopaka. Kompletnie się tego nie spodziewał. Ale to był fakt – z nią należało spodziewać się niespodziewanego. Objął ją ramionami i tak sobie stali. Może ktoś robił zdjęcia, może nie.
            - Dziękuję, Harry.
            Tak bardzo chciał udawać, że pomiędzy nimi wszystko było w porządku, a to wszystko nie miało drugiego dna.
            Jednak nic nie było takie, jakie powinno. I to było najtrudniejszą rzeczą w tym wszystkim.
You can’t still own what you let go
What don’t you understand?

(c) tumblr

Powoli się rozkręca. Co mogę powiedzieć... Zachowanie głównych bohaterów może trochę dziwić, bawić, ale spokojnie - będę to skrupulatnie wyjaśniać, dlaczego jest tak a nie inaczej. Tradycyjnie, kolejny rozdział za dwa tygodnie w piątek [7.03]
Powyższe chciałabym zadedykować Martusi, która zawsze czyta to, co stworzę. Dziękuję za Twoje wsparcie. Tak bardzo mocno ♥


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz