pretend
you’re happy, pretend we’re fine
I guess that’s easier after all this time
Wraz
z początkiem nowego miesiąca, przyszedł czas na załamanie pogody. Nagle
temperatura z ponad dwudziestu stopni spadła do ledwie czternastu, a pojedyncze
krople zmieniły się w ścianę deszczu. Mieszkańcy stolicy Wielkiej Brytanii
przyzwyczajeni byli do takiego stanu rzeczy, aczkolwiek nie był on do końca
pożądanym.
Styles z balkonu swojego apartamentu
podziwiał zamgloną panoramę Londynu. W jego głowie rozpętała się prawdziwa
bitwa i już sam nie wiedział, co ma zrobić z tym wszystkim, co wydarzyło się na
przestrzeni minionego tygodnia. Harry się bał. Po raz pierwszy od dłuższego
czasu, czuł ten niemiły ucisk w żołądku, powodujący, że po plecach spływał
zimny pot, a głos utykał w gardle. W uszach wciąż dzwoniło te kilka słów, które
Cher wypowiedziała, a które wciąż powtarzane traciły sens. Aczkolwiek to na
prawdę się stało.
Chciałby być wściekły. Na nią, na
siebie. Jednak nie potrafił. Jedyne, co czuł to wszechogarniający smutek i
rozczarowanie. Wiedział, że jej nie odzyska, ale czy ona kiedykolwiek była
jego? Czasem chciał zapomnieć, co wydarzyło się parę lat wstecz, znaleźć kogoś
innego, zacząć żyć własnym życiem. To było cholernie trudne i w jego wypadku –
niewykonalne.
Niechętnie wrócił do apartamentu,
który miał tylko i wyłącznie dla siebie. Cała ekipa dostała osobny, dlatego nie
musiał oglądać żadnego z chłopaków. Z jednej strony, to było świetne, ale z
drugiej, chciałby pogadać z Horanem, czy Louisem o zaistniałej sytuacji. Zawsze
mógł się ruszyć i iść do któregoś z przyjaciół, ale… nie był pewny, czy aby na
pewno tego chciał.
Brytyjka zdecydowanie zamieszała mu
w głowie. I to nie pierwszy raz.
Dlatego postanowił wziąć się w garść
i o nią zawalczyć. A zestaw ze sklepu Apple’a, leżący na jego szafce nocnej
miał mu w tym pomóc. W tym celu opuścił swoje mieszkanie i bez pukania wparował
do tego, należącego do Nialla. Irlandczyk zaległ na kanapie i oglądał durnowate
amerykańskie seriale, które za zadanie miały obniżać IQ odbiorcy.
- Niall, pożyczysz mi swój telefon?
– spytał lokaty.
- Co zrobiłeś ze swoim? –
odpowiedział pytaniem, nie odwracając wzroku od telewizora.
- To długa historia. – wybąkał
Styles, chowając dłonie do tylnych kieszeni spodni. Mógł iść do kogokolwiek
innego, może nie zadawaliby tyle pytań.
- Mam czas. Myślisz, że ten serial
jest naprawdę tak fascynujący? – westchnął Horan, wyłączając telewizor i w
końcu zaszczycił go spojrzeniem błękitnych tęczówek.
Harry zaczął opowiadać. O tym, jak
spotkał Cher w kawiarni, jak zrobił z siebie kompletnego idiotę oraz o tym, jak
doszło do uszkodzenia jej telefonu i o tym, jak obiecał, że kupi jej nowy,
chociaż doskonale wiedział, że ją stać na dokładnie taki sam. Ale w pewien
sposób czuł się winny za to, że został on doszczętnie zniszczony i to zżerało
go od środka, a jako, że sklep był po drodze…
- Harry… Jesteś kretynem. –
stwierdził Irlandczyk, ostentacyjne przy tym wzdychając.
- Dzięki, ale to już wiem. –
warknął.
Niall wzruszył ramionami i podał mu
swój telefon. Co Styles z nim zrobi, leżało tylko i wyłącznie w jego kwestii.
- Mam dwa bilety na koncert Taylor,
jesteś zainteresowany?
- Ugh, nienawidzę cię, Horan. Ale
może być. – Harry był tak zdruzgotany, że mógł iść nawet na koncert swojej
byłej dziewczyny. Cher zapewne będzie
się z niego nabijała przez kolejne tygodnie, miesiące… lata.
Harry wybrał swój własny numer i
lekko się zdziwił, kiedy okazało się, że rozmówca jest zajęty. To samo stało
się przy drugim i trzecim podejściu. Horan ponownie wzruszył ramionami i
włączył telewizję. Serial dla półgłówków jeszcze się nie skończył, dlatego mógł
wkroczyć do innego świata. Czwarta próba była okraszona sukcesem – rozmówca nie
był zajęty.
Jednakowoż wściekła Lloyd
odbierająca telefon to nie był idealny plan.
- Posłuchaj mnie, paniusiu. Przestań
wydzwaniać do cholery jasnej. Powiem Harry’emu, żeby oddzwonił, tylko daj mi
spokój – wrzasnęła do słuchawki, przez co Styles był bardziej niż zaskoczony.
- Cher?
- O… Cześć, Harry. Coś się stało?
- Tak sobie myślałem, że może
chciałabyś się wybrać ze mną na koncert? Niall ma bilety, a nie chce z nich
korzystać? Tak wiesz… jak przyjaciele – wyjąkał, powodując kolejny wybuchy
śmiechu u Horana.
- Jasne! Spotkajmy się na miejscu,
dobrze? Do zobaczenia! – i to było tyle z rozmowy.
Jeszcze bardziej skonfundowany
Styles oddał telefon właścicielowi i zdzielił go w tył głowy za te wybuchy
śmiechu, które Lloyd na pewno słyszała. Tak bardzo nienawidził ich wszystkich.
- Jesteś idiotą, Styles.
xxx
Tłum pod areną O2 rósł z
każdą kolejną minutą. Koncerty międzynarodowej sensacji Taylor Swift zawsze
budziły spore zainteresowanie, a kiedy dołączył do niej Edward Sheeran, który w
Wielkiej Brytanii nazywany był rudym Jezusem muzyki, bilety rozeszły się jak
świeże bułeczki. Fani tłoczyli się pod areną od południa, żeby tylko dostać się
jak najbliżej sceny i móc podziwiać dwie tak wielkie gwiazdy. Jedynie Rihanna
budziła wśród Brytyjczyków większe emocje – no i One Direction. Ale to była
kompletnie inna para gumiaków.
Harry dotarł na arenę dwadzieścia
minut przed otwarciem bram, ale dzięki biletom, które dostał od Horana, mógł
się dostać do środka w każdej chwili. Nie przewidział jednego – faktu, że Cher
jak zwykle pojawi się na miejscu spóźniona, aon będzie stał w tej ulewie i
czekał, jak ostatni kretyn. I tego, że jeszcze jedna z dziewczyn rzuci hasło,
że on to on i otoczy go tłumek napalonych na niego dziewczyn w przedziale
wiekowym od dwunastu do dwudziestu lat. Wszystko byłoby naprawdę w porządku,
gdyby większość z nich nie należała do zapalczywego fandomu Taylor Swift.
Wystarczająco się naczytał po ich rozstaniu. Właściwie nie sądził, że tak młode
osoby mogą znać takie słowa. Jak widać, wielu rzeczy jeszcze nie wiedział o tym
świecie.
No ale wracając do rzeczy – fanki
Taylor, jak i fanki One Direction otoczyły go z każdej strony i wydawać by się
mogło, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Sam nie wiedział, co przytłacza
go bardziej - okrzyki miłości, propozycji ślubu, czy też wyzywania go od
palantów, kretynów, łamaczy serc.
Na szczęście w odpowiedniej chwili
pojawiła się Cher. Wysiadła z taksówki i na powitanie parsknęła mu śmiechem
prosto w twarz. Styles zaczął się zastanawiać, czy zabranie Lloyd na koncert
dziewczyny, z którą nie utrzymywał przyjacielskich stosunków, a której dwie
piosenki są rzekomo mu poświęcone (wciąż nie wiedział jakim cholernym cudem,
skoro napisała je zanim zaczęli się spotykać), a szatynka uwielbiała mieć z
niego ubaw.
Kiedy w końcu opanowała kolejne
napady śmiechu, posłała mu swój najpiękniejszy uśmiech i pocałowała w policzek;
co swoją drogą uważał za cholernie podnoszące na duchu. Najwidoczniej nie
przejmowała się faktem, że dookoła nich znajdowało się tak wiele ludzi. Albo
raczej nie zdawała sobie sprawy z konsekwencji takiego działania. Jakkolwiek by
nie było, Harry pociągnął ją jak najdalej od tego tłumu wariatek, który
postanowił zrobić zdjęcia. Przynajmniej te zostaną na dłużej.
Pokazał wejściówki ochroniarzowi i
chwilę później podziwiali wnętrze areny. Scena Swift była prosta, aczkolwiek
miała swoisty urok. Wielka czerwona kurtyna zasłaniała właściwą scenę, co
jeszcze bardziej zintrygowało nakręconych już fanów. Pokręcili się po arenie,
po czym grzecznie przemknęli się za scenę.
Tam czekał na nich uśmiechnięty od
ucha do ucha Edward Sheeran we własnej osobie.
- Harry? A co ty… Cześć, Lloydie.
- Na początku rudowłosy był nieco
zaskoczony obecnością Stylesa, kiedy bilety dawał Horanowi, ale postanowił nie
mówić na ten temat ani słowa.
- Witaj, Edwardzie. – sarknęła
szatynka. Nienawidziła jakichkolwiek zdrobnień jej imienia oraz nazwiska.
Harry skwitował ich zachowanie
parsknięciem śmiechu. Nie od dziś wiadomo, że ta dwójka po prostu uwielbiała
sobie docinać. I każde wykorzystywało słabostki przeciwko drugiemu.
- Taylor… - zaczął niepewnie Styles,
rozglądając się po korytarzu.
- Przyjedzie za pół godziny, dlatego
radzę wam obojgu się zmywać. Chociaż Cher ma z nią przyjacielskie stosunki.
- Słowo daję, Lloyd. Przyjaźnisz się
z każdą moją byłą. – jęknął teatralnie zielonooki, przyklejając sobie rękę do
czoła.
- Nie martw się, Haz. Z przyszłymi
też się przyjaźnię. – zaśmiała się cicho, po czym przytuliła Eda i tanecznym
krokiem ruszyła w stronę wejścia na arenę, która powoli zaczęła zapełniać się
ludźmi.
Styles prychnął i także pożegnał się
z rudzielcem, życząc mu udanego koncertu. Podążył za Cher i razem z szatynką
zajęli swoje miejsca z boku areny. Widok mieli świetny, a i ubaw po pachy i to
za darmochę. Dziewczyna siedząca obok nich wyglądała, jakby wygrała kupon na loterii.
Oczy świeciły się jej niczym światełka choinkowe, a usta rozwarły tak szeroko,
że Lloyd była, lekko mówiąc, zaskoczona.
- Zrób zdjęcie, starczy na dłużej. –
burknął Styles, wywracając oczami. Dziewczyna natychmiast wyjęła telefon i
zaczęła robić zdjęcia. – Ale, że serio?
Lloyd natomiast cały czas się
śmiała, a Harry był za ten śmiech wdzięczny. Był szczery i sprawiał, że
zapominał o wszystkim, co złe.
- Właśnie, Cher! – Harry pacnął się
w czoło, bo zapomniał po co w ogóle zaaranżował to spotkanie.
Lloyd zwróciła na niego uwagę, nie
rozumiejąc o co mu chodzi. Kiedy podarował jej niewielką paczkę, której
wcześniej nie zauważyła, otworzyła szeroko oczy.
- Harry, ja żartowałam! Nie chciałam
żebyś… Harry… - wyjąkała. Nagle zalało ją poczucie nieopisanej winy.
- Daj spokój, Lloyd. Kiedyś mi się
odwdzięczysz. – mruknął, siląc się przy tym na uśmiech.
- Dlaczego my to sobie robimy? –
szepnęła na tyle cicho, żeby nikt poza nim nie usłyszał.
Pokręcił głową. Nie wiedział, co to
było ani tym bardziej dlaczego do tego doszło. Nigdy nie chciał tego, co
pomiędzy nimi było. Chciał zwyczajnej przyjaźni opartej na zaufaniu i bliskości
drugiej osoby, a zamiast tego został kropnięty strzałą kupidyna i zwyczajnie
cierpiał, widząc ją z innym. Czuł się winnym faktu, że kiedykolwiek pozwolił
jej odejść.
Support Eda rozpoczął się od
piosenki Give Me Love. Cher robiła absolutnie wszystko, żeby łzy nie napłynęły
jej do oczu. Podziwiała go za tak piękne piosenki, które przemawiały do
każdego. Jego muzyka nie miała trafiać w słuch, a raczej do serca.
Naturalną koleją rzeczy było to, że
dłoń Cher odnalazła dłoń Harry’ego i jakoś się tak na niej zacisnęła. Nie było
w tym geście absolutnie nic wymuszonego, wręcz przeciwnie.
Po pięciu piosenkach przyszedł czas
na gwiazdę właściwą. Światła padły na czerwoną kurtynę, a napięcie rosło z
każdą sekundą. Harry wciąż wątpił, że przyjście tutaj to był dobry pomysł.
Kiedy tak rozmyślał, Cher jęła uważnie mu się przyglądać. Kilka kosmyków
opadało mu na czoło, a jego wzrok pozostał utkwiony w jednym punkcie.
- Harry? – pochyliła się w stronę
chłopaka. – Wiesz co?
- Hmm…
- WEEEEE – zaczęła, a ten zmroził ją
wzrokiem. – ARE NEVER EVER GETTING BACK TOGETHER – dokończyła, po czym
parsknęła śmiechem.
Nie przejmowała się faktem, że
ludzie dookoła nich byli bardziej zainteresowani ich dwójką, aniżeli samym
koncertem. W końcu niecodziennie ma się szczęście spotkać Cher Lloyd i
Harry’ego Stylesa na ‘przyjacielskim’ spotkaniu. Albo jakimkolwiek spotkaniu. Flesze
aparatów były raczej skierowane w ich stronę, a nie sceny, aczkolwiek żadnemu
to nie przeszkadzało. Jednak Cher wiedziała, że będzie za to ciężko pokutować.
W końcu wszystkie światła zgasły, by
ponownie rozbłysnąć jaśniejszym blaskiem, a czerwona kurtyna opadła. Taylor
standardowo rozpoczęła swój występ od State of Grace, śpiewając następnie
kolejne piosenki ze swojego ostatniego albumu. Koncert przebiegł bez większych
komplikacji, był taki jak wiele innych, które blondwłosa musiała dać. Dopóki nie
rozejrzała się po całej arenie i nie dostrzegła Harry’ego, siedzącego spokojnie
na trybunie. Lokaty poczuł się nieswojo, kiedy podczas Mean odwracała się
często w ich stronę i machała ze sztucznym uśmiechem na ustach. Nie był pewny,
czy ona sama byłaby w stanie go dostrzec, czy może Sheeran postanowił
powiedzieć kilka słów za dużo.
Ten koncert to był beznadziejny pomysł.
Ale chociaż Cher się dobrze bawiła. I ludzie dookoła niego. Lloyd próbowała,
jednak jedynie bardziej go irytowała. Z jednej strony to było urocze, ale z
drugiej wypominanie mu byłego związku to cios w poniżej pasa.
Nadeszła ostatnia piosenka, kurtyna
ponownie opadła, światła zgasły, a wszyscy mogli spokojnie rozejść się po
domach. Cher i Harry przeczekali aż
większość opuści halę, a dopiero wtedy sami ruszyli w stronę wyjścia. Styles
troszeczkę szybciej od szatynki. Jakby bał się spotkania z panną Swift, która
przecież była bardzo miła. Czasami.
Lloyd była wręcz w śpiewającym
humorze. Harry w nieco gorszym, ale oglądanie jej uśmiechu było warte gapienia
się przez półtorej godziny na swoją byłą.
- Harry?
-
Hmm?
-
I KNEW YOU WERE TROUBLE WHEN YOU WALKED IN – ryknęła wprost do ucha lokatego. Był
zirytowany? Skądże znowu. Był po prostu troszeczkę zły. A nawet bardzo zły. A
może i nawet wściekły.
- Lloyd, zamknij się albo ja cię
zamknę. – warknął, spoglądając prosto w jej oczy.
Z jej ust wydobyło się coś na
kształt ‘wow’. Krótki, aczkolwiek dobitny przekaz sprawił, że szatynka już
więcej się nie odezwała. Właściwie to stali obok siebie i żadne nie mogło
wykrztusić słowa. Sytuacja z zabawnej stała się niezręczna. A Styles mógł sobie
darować ten koncert. Mógł spotkać się z nią gdziekolwiek indziej.
- Harry?
- Słowo daję, jeśli znowu…
Nie dała mu dokończyć, tylko wtuliła
się w klatkę piersiową chłopaka. Kompletnie się tego nie spodziewał. Ale to był
fakt – z nią należało spodziewać się niespodziewanego. Objął ją ramionami i tak
sobie stali. Może ktoś robił zdjęcia, może nie.
- Dziękuję, Harry.
Tak bardzo chciał udawać, że
pomiędzy nimi wszystko było w porządku, a to wszystko nie miało drugiego dna.
Jednak nic nie było takie, jakie
powinno. I to było najtrudniejszą rzeczą w tym wszystkim.
You can’t still own what you let go
What don’t you understand?
What don’t you understand?
(c) tumblr
Powoli się rozkręca. Co mogę powiedzieć... Zachowanie głównych bohaterów może trochę dziwić, bawić, ale spokojnie - będę to skrupulatnie wyjaśniać, dlaczego jest tak a nie inaczej. Tradycyjnie, kolejny rozdział za dwa tygodnie w piątek [7.03]
Powyższe chciałabym zadedykować Martusi, która zawsze czyta to, co stworzę. Dziękuję za Twoje wsparcie. Tak bardzo mocno ♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz